wtorek, 29 listopada 2011

Seksualna nuda w Indiach

„India Today” publikuje coroczny raport o życiu erotycznym Hindusów. Z najnowszego wynika, że indyjscy małżonkowie coraz częściej unikają seksu, a w łóżku głównie się nudzą. Połowa badanych kobiet odmawia współżycia pod byle pretekstem, to samo robi jedna trzecia mężczyzn.

Dziewiąte badanie przeprowadzane przez "India Today" i firmę Nielsen w 11 indyjskich miastach tym razem dotyczy rodziny i seksu małżeńskiego. W poprzednich Hindusi opowiadali m.in. jak często i z kim zdradzają małżonków (zdrada to tabu, ale z raportu wynikało, że także norma), jakie mają fantazje erotyczne, jak wcześnie zaczynają życie płciowe (kulturowo seks przedmałżeński jest zakazany, jednak badania pokazywały, że próg rozpoczęcia życia seksualnego się obniża, w kłopocie są kobiety, od których wciąż wymaga się dziewictwa do zamążpójścia).

Teraz badani małżonkowie zgodnie deklarują wzajemne znudzenie. Zadowolenie z seksu jest najniższe od 10 lat - spadło do 27 procent. Blisko połowa mężczyzn twierdzi, że żona nie jest ich ulubioną partnerką w łóżku (czytaj: mają inne), a ponad jedna trzecia kobiet - że po kilku latach małżeństwa straciły zainteresowanie seksem. 13 proc. kobiet nie potrafi określić, czy po stosunku czuje się „spełniona” (trudno się dziwić spadkowi zainteresowania).
Wszystko to wcale nie przeszkadza Hindusom cieszyć się życiem. Ogólne zadowolenie wyraźnie podskoczyło. Usatysfakcjonowanie z pracy wzrosło o 10 procent - deklaruje je już 42 procent Hindusów.

Witajcie w rzeczywistości kapitalizmu, w której relacje uczuciowe i fizyczne zastępuje związek z biurem i szefem. Indyjscy psychiatrzy komentują, że ludzie nie mają czasu i siły na seks ani utrzymywanie związków emocjonalnych, są dodatkowo rozpraszani rozrywkami konsumenckimi. Równolegle rozkwitają fantazje erotyczne, pornografia i rynek usług seksualnych. 48 procent mężczyzn marzy o seksie z gwiazdami filmowymi (sąsiadki, bratowe, o żonach nie mówiąc - są bez szans). Połowa pytanych mężczyzn ogląda porno, zwykle w łazience, do której wymykają się z małżeńskiej sypialni za laptopem.
Młodym też technologia zastępuje zbliżenie - pomysłowe młode indyjskie tygrysy i tygrysice omijają zakazy i uprawiają seks wirtualnie. Do czasu, gdy wylądują w małżeńskiej sypialni, żeby się wspólnie... ponudzić.

[pw]

* powyższe odnosi się do członków klasy średniej mieszkających w dużych ośrodkach miejskich. Życie erotyczne na wsi, to z pewnością obraz znacznie bardziej ponury i, jak dotąd, niezbadany.




poniedziałek, 28 listopada 2011

Przyszłość w liczbie pojedynczej

BBC podało dziś najnowsze dane dotyczące malejącej liczby małżeństw w Japonii. A dokładniej - błyskawicznie rosnącej liczby singli. Ponad 60 procent mężczyzn i równo połowa kobiet między 18 a 34 rokiem życia nie ma partnera/partnerki. Co więcej, blisko jedna czwarta singli nie szuka partnera i nie planuje żadnej formy związku. Dla społeczeństwa, w którym już teraz czterech na pięciu ludzi przekroczyło 65 rok życia, to oznacza gwałtowne skurczenie populacji.
Warto obserwować japońskie tendencje. Wyprzedzają Europę o jakieś dwie dekady i w jaskrawy sposób pokazują wszystkie zjawiska, z którymi i my będziemy musieli sobie poradzić. Starzejące się społeczeństwo nie jest skłonne do innowacji, nie wymyśla nowych rozwiązań, a to one są współcześnie najważniejszą globalną walutą. Chiny, Indie, Brazylia czy Meksyk rosną w siłę przede wszystkim dzięki swym młodym populacjom.

Japończycy innowacyjny boom zakończyli w latach 90. gospodarczym krachem, z którego nigdy się nie podnieśli. Najprawdopodobniej właśnie z powodu starzejącej się populacji, która w ogromnym stopniu obciąża budżet państwa - coraz więcej osób potrzebuje zasiłków i opieki medycznej, a coraz mniej płaci podatki.

Niechętni małżeństwom i zakładaniu rodziny single przepowiadają świat bez przyszłości. Japońskie społeczeństwo wkrótce zacznie gwałtownie maleć. Wraz z nim skurczy się gospodarcze znaczenie wysp.
Ale jest, rzecz jasna, ważniejszy aspekt - braku relacji. Jedna czwarta japońskich singli po 35 roku życia odpowiedziała, że nigdy nie uprawiała seksu.

Jeśli Japończycy są futurystyczną wersją nas samych, czeka nas rzeczywistość gospodarczego zastoju, społecznego hamowania i coraz bardziej fikcyjnej miłości.

[pw]

wtorek, 22 listopada 2011

Indie: rupia warta coraz mniej

Na okładce nowego „Time” chiński smok i indyjski słoń walczą o najbardziej eksponowaną pozycję. Publicyści zastanawiają się, która z wielkich azjatyckich gospodarek weźmie górę. Wiele podobnych analiz czytałam już w prasie światowej, ale traktuję je z dystansem.

Dziennikarze, nawet najpoczytniejszych magazynów, także padają ofiarą mody. Mody na tematykę, na określony sposób widzenia rzeczywistości, promowanie tych albo innych rejonów świata.
Indyjska rzeczywistość nie przypomina wcale przystrojonego klejnotami słonia, gotowego ruszyć n podbój świata. Ten słoń porusza się wciąż ociężale, być może wszystkie te błyskotki są na wyrost i krępują jego ruchy.

Nigdy w historii notowania rupii wobec dolara nie były tak złe. Od początku roku wartość indyjskiej waluty spadła o 14 procent, dziś za dolara płaci się ponad 52 rupie. To niezła wiadomość dla podróżnych z plecakami, może w tym sezonie będą odrobinę do przodu. Ale cokolwiek zyskają na wymianie waluty, stracą na targach, w sklepach i hotelach. Inflacja szybko zmienia ceny i usztywnia zwykle skłonnych do targowania się handlarzy.

Dziś inflacja przekracza w Indiach 10 procent, ale ceny żywności podrożały w tym roku o jedną piątą. To problem najuboższych i niedożywionych, których grupę szacuje się nawet na 40 procent ponadmiliardowego społeczeństwa. Zważywszy na to, że około 90 procent Hindusów żyje w biedzie, a tylko około ośmiu procent korzysta z ekonomicznego boomu, warto w ogóle zastanowić się, czy to określenie ma rację bytu.

Sukces indyjskiej gospodarki w ogromnym stopniu zależy od kondycji jej europejskich partnerów. Część z nich właśnie wycofała indyjskie inwestycje, stąd gwałtowny spadek waluty. Zmniejszenie wartości inwestycji jest drastyczne - z blisko 30 miliardów USD w ubiegłym roku, do zaledwie 530 milionów USD w tym roku.

Indie, to rzeczywistość przeciwieństw. Jeśli jakaś jej część się rozwija, inna przechodzi regres. Jeśli ktoś się bogaci, wielu traci. Jeśli gdzieś dokonuje się postęp, gdzie indziej wygrywa tradycja.
Indyjski słoń drepcze w miejscu.

[pw]

poniedziałek, 14 listopada 2011

Indie. Niedotykalni versus dynastia

Rahul Gandhi rozpoczął kampanię wyborczą w stanie Uttar Pradeś. To potężny kawał ziemi w sercu Indii, gęsto zaludniony, przeważnie rolniczy, nazywany sercem kraju. Cztery lata temu wybory stanowe wygrała tam Bahujan Samaj Party, partia biedoty, a dokładniej Dalitów, dawniej nazywanych niedotykalnymi. Indyjski Kongres Narodowy, który reprezentuje Rahul, spadkobierca dynastii Nehru-Gandhi, zdobył wtedy tylko 22 z 80 miejsc. Teraz przystojny i popularny przywódca, ucieleśniający majestat indyjskich elit chce zdobyć więcej.

Jego zderzenie z szefową partii Dalitów, charakterną Mayawati, będzie potyczką osobowości i prawdopodobnie mocnym medialnym spektaklem. Rahul lubi populistyczne gesty - siada na progu wiejskiej chaty i pie wodę ze studni, pokazując, że blisko mu do zwykłych ludzi. Albo protestuje z miejscowymi rolnikami przeciwko przejmowaniu ich ziemi pod lokalne inwestycje.
A Mayawati stawia Dalitom pomniki i ostro krytykuje rząd centralny za korupcję. Jest „mocniejsza w gębie” i z pewnością lepiej radzi sobie z autopromocją. Największym atutem Rahula jest nazwisko, splendor i boska aura, która wciąż skutecznie działają na ubogich.

W Uttar Pradeś podczas wyborów w styczniu zderzą się dwie partie, które twierdzą, że najlepiej reprezentują najbiedniejszych. Przez kilkadziesiąt lat Kongres skutecznie tworzył wrażenie, że jako jedyna organizacja potrafi zadbać o ich interesy, odbierał elektorat partiom wąsko sprofilowanym na biedotę, jak BSP. Ale ta epoka dobiega końca. Coraz większą rolę odgrywają lokalne partie. A wybory stanowe są ważniejsze niż te do indyjskiego parlamentu. Władza centralna nie sięga na prowincję, istotniejsze jest więc, kto rządzi z dala od wielkich miast.

Sam Rahul, od blisko 10 lat nazywany "przyszłym premierem Indii", pozostaje politykiem bezbarwnym, mało aktywnym i - o dziwo - nadal mało doświadczonym. Jego prywatna kampania wyborcza przypomina nudną operę mydlaną. Zapowiadany wybuch politycznego talentu prawdopodobnie nigdy już nie nastąpi. A podobieństwo między Rahulem i jego charyzmatycznym ojcem Rajivem, kończy się na uśmiechu i dołeczkach w policzkach. Prawdziwą lwicą jest siostra Rahula, Priyanka. Ale jak na posłuszną córkę przystało, ustąpiła bratu pola.