niedziela, 30 października 2011

Kobiety w indyjskiej polityce

Ostatnie lata, to fenomenalna kariera polityczna kilku Hindusek. Szczególnie ciekawa, jeśli prześledzić ich pochodzenie, środowiska, które reprezentują, ale i kontekst kulturowy, w którym dochodzą do władzy.

Po pierwsze szczególny przypadek Sonii Ghandi, z domu Maino. Kariera w europejskiej terminologii wręcz kosmiczna, w azjatyckiej tradycji dziedziczenia predystynacji do władzy - całkiem logiczna. Wdowa po zamordowanym Rajivie Gandhim, cóż z tego, że Włoszka i katoliczka, przejmuje de facto koronę politycznej dynastii, od 2005 r. rządzi Indiami z tylnego fotela, jako szefowa największej partii, sterująca premierem. Mówiono, że będzie papierową lalką, dziś mówi się, że jest kobietą ze stali.

Ale ciekawsze są chyba kariery rodzimych przywódczyń, rosnących w siłę reprezentantek nizin społecznych, choćby Mayawati czy Mamaty Bannerjee.

Mayawati przez lata bokotowała media, tłumacząc, że jej wyborcy nie mają telewizorów, więc i ona nie musi pokazywać się na wizji. Butna, ale charyzmatyczna, wolała stawiać pomniki dalitom i składać populistyczne obietnice. Niedoceniana przez Indyjski Kongres Narodowy jako rywalka w wyborach stanowych, wygrała i wtedy zaczęła swą wielką przemianę. Z roku na rok jest coraz bardziej wyrafinowanym graczem, pozuje do zdjęć na okładkach tygodników, a przed dwoma laty była wymieniana wśród kandydatów na premiera.
Wreszcie drapieżna Mamata, zwana Didi - siostrą. Przywódczyni wiejskiej biedoty i robotników z Bengalu Zachodniego (ze stolicą w Kalkucie). Indyjski odpowiednik polskiego Andrzeja Leppera, tyle że w sari. Zboża na tory nie wyrzucała, ale szefowała strajkom, blokadom, nie pozwoliła odebrać rolnikom ziemi pod fabrykę samochodową koncertu TATA. Pognała wielkich kapitalistów, pognała i rządzących w Kalkucie przez 35 lat (bez przerwy!) marksistów. Teraz Kalkuta jest w jej rękach. Pyskata, twarda populistka wciąż obiecuje ubogim cuda. Ile z tych cudów zobaczą? Na razie nie widzą podwyżek cen biletów kolejowych, a to już wiele. Przynajmniej w sferze retoryki.

Jedno wiadomo. W Indiach dużo, coraz więcej, do powiedzenia mają ubodzy. Zawiedzeni rządami Kongresu, który w gruncie rzeczy sprzyja klasie średniej, chcą wmieć własne, lokalne boginie. Im ufają, je bedą uwielbiać i nosić na rękach.
Bogini matka ma wiele twarzy.

wtorek, 25 października 2011

System kastowy: jest czy nie ma?

Przypomniało mi się. Jest ciepły wieczór. Siedzimy w miłej, wegetariańskiej restauracji, gdzieś w centrum Kalkuty i rozmawiamy  w lekkim tonie o kastowości w Indiach. Ja, znajomy muzułmanin, znajomy hindus. Międzykulturowa pogawędka o rygorystycznych, choć niewidocznych podziałach, oplatających Indie gęstą siecią.

Kolega muzułmanin mówi, że kasty nie mają znaczenia. Że to wszystko przeszłość, zapomniana, zdezaktualizowana, zresztą jemu - wyznawcy Islamu - to nigdy nie robiło różnicy, nigdy niczego nie definiowało. Kolega hindus, bardzo zresztą liberalny, twierdzi podobnie: kasty są passe, jak spodnie z zeszłego sezonu, dawno nieużywane, budzące złe skojarzenia, nowoczesnym Hindusom bardzo w nich nie do twarzy.

Słucham uważnie i rozmyślam: czy obaj mówią prawdę? Czy dla nich kastowość jest jak sanskryt - martwy język, którym nie sposób trafnie opisać aktualnej rzeczywistości? Czy już go nie używają, czy też nigdy się nim nie posługiwali? A może tylko deklarują to, do czego czują się zobowiazani - swoim wykształceniem, liberalnym światopoglądem?

Bo przecież kastowość jest. Namacalna, niewidoczna, ale obecna. Wciąż przy tak niewielu ogłoszeniach matrymonialnych znajdują się adnotacje "caste no bar" (kasta bez znaczenia). Bo przecież wciąż tyle honorowych zabójstw, krwawych wyroków za wyłamanie się z granic kasty. I wreszcie tyle nieudokumentowanych, codziennych gestów, posiłków i praktyk, odnawianych w tych zamkniętych społecznościach. Jakby na nowo wypisujących w powietrzu stary porządek, powtarzanych dla lepszego zapamiętania, utrwalenia.

Mówimy o kulturowych znaczeniach zaklętych "między słowami”i nieprzetłumaczalnych, ale kastowość to jeszcze inna sfera - w ogóle niewypowiedziana, a wszechobecna. Prawdopodobnie dlatego nieusuwalna.

środa, 19 października 2011

Hindusi szykują Diwali

Nadchodzi Diwali - Święto Świateł, celebrowane ku czci bogini Lakszmi. Hindusi będa palić ognie i świece. Zapolują na sowy, podobno co roku podczas tego wielkiego hinduistycznego festiwalu ginie wyjątkowo dużo sów. Mają pewne znaczenie w lokalnych kultach i - jak rozłupywane kokosy - zapewniają pomyslność.
To zagadkowe połączenie - religijnego uniesienia i wiary w Boga z zabobonem, wiarą w czary, zaufaniem nie tylko do szanowanych astrologów, ale wioskowych wróżbitów. Wygląda na to, że przeżycie duchowe, religijne zajmuje w umysłach Hindusów tę samą przestrzeń, co zaklinanie rzeczywistości, skłonność do obłaskawiania sił kosmicznych, próba wykupienia lepszego losu. A wszystko to, dla dalszego skomplikowania, dzieje się w umysłach hindusów, wierzących, że ich życie i jego tok nie do nich należy, że idą ścieżką już przewidzianą, jedyną z możliwych, nieodwołalną. Prawdopodobnie i w nich górę bierze to przyziemne pragnienie bycia szczęśliwszym tutaj i teraz.

poniedziałek, 17 października 2011

Indie w "Rzeczpospolitej"

Indie pisane krwią, czyli Bartosz Marzec recenzuje w "Rzeczpospolitej" LALKI W OGNIU. OPOWIEŚCI Z INDII.
Polecam (się).
http://www.rp.pl/artykul/9131,734808-O-Indiach-bez-znieczulenia---recenzja-ksiazki-Pauliny-Wilk.html

Bombaj: iPady w kościołach

Technologia, kiedy łączy się z tradycją, nie zawsze służy tak zwanemu postępowi. W Indiach widać wyraźnie, jak wynalazki i nowoczesność są włączane do systemu zwyczajów i wierzeń, i wcale go nie kruszą. W kraju, w którym sprzeczności i skrajności sąsiadują ze sobą bezkonfliktowo, połączenie zdobyczy cywilizacyjnych z przyzwyczajeniami daje zaskakujące efekty.

Wydawałoby się, że iPady - jako niezrównane zabawki dla dorosłych i dla dzieci, pochłaniające czas i odciągające od życia rzeczywistego i duchowego, raczej nie sprzyjają religijności. Tymczasem właśnie ułatwiają pracę katolickim księżom w Bombaju. Odkąd Watykan zaaprobował aplikację z modlitewnikiem, indyjscy duchowni korzystają z urządzeń Appla podczas nabożeństw. Nie wiem, co  im to ułatwia, może już nie boją się wilgoci i pleśni, która pożera książki, w tym Biblie, nad Gangesem. Pikselom monsun nie straszny. Rośnie popularność iBrewiarzy. Otwartość Kościoła Katolickiego na gadżety wcale jednak nie oznacza otwartości wobec swobodnego stylu życia posiadaczy tych gadżetów. Kościół tylko chce być sexy.

A skoro o seksie i płodności, to technologie medyczne część spraw w Indiach utrudniają. Badania USG, pozwalające ustalić płeć płodu, w Europie zasadniczo służą bezpieczeństwu nienarodzonych dzieci. W Indiach ułatwiają selektywne aborcje - pozbycie się dziewczynki, jeśli rodzina czeka na chłopca. Już nie trzeba, jak na wsiach, zabijać niechcianych dzieci po porodzie. Można wcześniej, w prywatnym gabinecie, z dyskrecją ominąć prawo.

Z drugiej strony - brak badań USG na wsiach powoduje, że tysiącom Hindusek "profilaktycznie" usuwa się macice. To makabryczna mieszanka opieki medycznej z antykoncepcją. Matki kilkorga dzieci mają gwarancję, że więcej nie urodzą, ale szybciej się starzeją, chorują. I cierpią.
Indie poruszają się jednocześnie naprzód i wstecz. Technologia nie wyznacza kierunku, jest tylko narzędziem, które - w zależności od ludzkiej intencji - służy czasowi przyszłemu lub umacnia przeszły.

środa, 12 października 2011

Gorączka w północnych Indiach

Co dzień rano, gdzie nie spojrzeć, Hindusi wypróżniają się na wolnym powietrzu: przy torach, za domami, na plażach, w miejskich zaułkach. Można reagować dowolnie: śmiechem, obrzydzeniem, zdumieniem. Najczęściej tym pełnym niezadowolenia wzruszeniem ramion, jak reaguje się wobec istot słabszych, ale nie zasługujących na współczucie, bo samych sobie winnych.
Ale Hindusi nie defekują publicznie, dlatego że są bezwstydni, zacofani, bezmyślni. Po prostu nie mają łazienek, toalet, bieżącej wody, kanalizacji. A żyją w kraju, w którym infrastruktura znajdująca się w gestii państwa, to najwolniej rozwijający się byt. Dowcipnie więc rzecz ujmując: robią, co mogą.

A efekty są takie. Od wakacji w północnym stanie Uttar Pradeś zmarło 400 osób, głownie dzieci. Zabiło je wirusowe zapalenie mózgu, koszmarna choroba, wywołująca wymioty, gorączką, odwodnienie i osłabienie. Wirus dotarł do Indii z Japonii, ale na miejscu rozwinęła się nowa odmiana. Główną przyczyną zakażeń jest woda - zanieczyszczona fekaliami, które przesiąkają do wód gruntowych. A studnie w Indiach są płytkie. Liczba zakażeń rośnie co roku w monsunie, gdy woda deszczowa długo stoi i gnije w kałużach, lęgną się w nich moskity. Za mało toalet, za mało szpitali i lekarzy. Co rok ten sam lament w mediach.
A co rano znów rzędy mężczyzn, kucających przy torach z obnażonymi pośladkami.

wtorek, 11 października 2011

Indie: nagłe obcięcie nosa

Przychodzi dalit (inaczej: niedotykalny) do cyrulika (indyjscy fryzjerzy trudnią się rano goleniem, a po południu strzygą, więc są połączeniem fryzjera z tradycyjnym golibrodą) i prosi, żeby mu zgolić brodę. Cyrulik, owszem, wyciąga brzytwę, ale zamiast wykonać usługę, jednym machnięciem ucina facetowi nos. (Uspokajam: brakujący organ został z powrotem przyszyty, co potwierdza spore umiejętności indyjskich chirurgów, nawet tych prowincjonalnych, bo rzecz dzieje się w górzystym stanie Assam - znanym z herbaty, ale w samych Indiach kojarzonym raczej z "chłopcami z lasu", czyli lokalną partyzantką, która domaga się różnych rzeczy, najczęściej odłączenia od Indii i stworzenia niepodległego stanu). Ucięcie nosa nastąpiło wczoraj i miało być karą za pychę niżej urodzonego mężczyzny. W niewielkiej miejscowości, w której do tego incydentu doszło, dalitowie nie mają prawa wstępu do lokali usługowych. Tak zdecydowali wyżej urodzeni i najwyraźniej swoje postanowienia egzekwują. Policja obiecała przyjrzeć się sprawie, a cyrulika aresztowała. Zgaduję, że nie na długo.
To tyle w sprawie likwidacji systemu kastowego w Indiach w 1947 r.  i skutecznej ochrony praw człowieka w najludniejszej demokracji świata, która się tak szczyci swym społeczeństwem obywatelskim.

środa, 5 października 2011

Hindusi produkują najtańszy tablet świata

"Aakash", najtańszy tablet świata, miał swoją premierę. Pierwszą partię zamówił indyjski rząd - płaci za sztukę 2250 rupii, czyli jakieś 150 pln. Urządzenie montuje w Indiach brytyjska firma. Pierwsze 100 tysięcy egzemplarzy otrzymają studenci, będą go testować. Trafi do sprzedaży w listopadzie, wtedy będzie nieco droższy - 2999 rupii, ale cena ma spaść, gdy ruszy masowa produkcja.

"Aakash" ma zapewnić dostęp do najnowszych technologii najbiedniejszym. A w każdym razie tego argumentu używa minister telekomunikacji (nota bene najbardziej skompromitowanego ministerstwa w Indiach, pogrążonego w skandalu korupcyjnym, dotyczącym koncesji dla operatorów telefonii komórkowej).  Co miesiąc liczba użytkowników telefonów rośnie w Indiach o 19 milionów, z Internetu korzysta dopiero 9 procent społeczeństwa - możliwości zarobku są więc gigantyczne.
Pierwsze recenzje "Aakasha" są jednak umiarkowane krytycznie - użytkownikom z klasy średniej wydał się niedopracowany, ale ocenili, że dla uboższych użytkowników jest „dobrym rozwiązaniem”.

To samo mówiło się o Nano, najtańszym samochodzie świata, sprzedawanym za 2,500 tysiąca dolarów. Miał być przebojem, niedrogim biletem do luksusu, na jaki stać nawet ubogich Hindusów. Miał zaspokoić ich marzenia. Niewielki, pozbawiony klimatyzacji i elektrycznie odsuwanych szyb, był - zdaniem bogatych producentów z koncertu TATA - idealną odpowiedzią na zapotrzebowanie rodzin podróżujących, z narażeniem życia, skuterami. Tyle że okazał się klapą. Po pierwsze to ubodzy rolnicy przegonili koncern TATA ze wsi pod Kalkutą, a teraz - na drodze sądowej - odzyskali ziemię, zajętą przez koncern. Po drugie - zachwyt nad tanim samochodem szybko osłabł, produkcja i sprzedaż spadły. To samo marzenie próbowano wyprodukować już za czasów gospodarki centralnie sterowanej. Sanjay Gandhi, syn Indiry, przeszedł do historii jako pomysłodawca taniego samochodu dla każdego. Tyle że z taśmy produkcyjnej nie zjechało ani jedno auto.

Wątpię w powodzenie „Aakasha”. Indyjscy producenci przeceniają portfele ubogich i nie pytają ich, czego naprawdę chcą. Prawdopodobnie  producenci rur kanalizacyjnych i tanich kuchenek gazowych, odpowiadający na codzienne zapotrzebowanie setek milionów ludzi, mają znacznie większe szanse zbić w Indiach fortunę.
Ambicją szybko bogacących się Hindusów jest doganiać Zachód - produkty takie jak iPad czy iPhone są dla nich symbolami sukcesu i przynależności do lepszego świata. Lokalnie produkowane substytuty nie mogą ich zastąpić, są wręcz bolesnym przypomnieniem, że do awansu jeszcze daleko.