niedziela, 29 kwietnia 2012

O Polsce w "The Hindu"

Dziennik "The Hindu", wspaniała, majestatyczna gazeta wydawana wciąż na wielkiej płachcie. Trudno ją dostać poza  największymi miastami, a i w nich nie tak znów łatwo. Ja zwykle szturmuję duże stacje kolejowe, nalepiej rano - wtedy szanse są największe. "The Hindu" uosabia wszystko, co w prasie codziennej najpiękniejsze: potężne informacyjne teksty, wyraźnie oddzielone od komentarzy. Szeroki przekrój tematów. Powagę i rzeczowość, z jaką podaje wiadomości. Brak bzdurnych treści. Jest w nim dostojność oficjalnego molocha, który chodzi powoli i głowę trzyma wysoko, bez względu na zamieszanie na światowym rynku mediów.

Choć nie znaczy to, że ignoruje nowoczesność. Ma od niedawna bardzo klarowną, łatwą w nawigacji strone internetową z otwartym archiwum. Fantastyczne źródło wiedzy. Nawet jeśli lektura bywa niełatwa. Mimo, że redakcja trzyma się tonu serio, nie patrzy na czytelnika z góry. Objaśnia świat bez napuszenia, bez stawiania niepotrzebnych poprzeczek, bez tego idiotycznego prowokowania czy umizgiwania się do odbiorców.
W naszej części świata takich gazet coraz mniej, właściwie - już ich nie ma. Pewien redaktor "Times of India", którego spotkałam w samolocie (leciałam ja i 200 pracowników tej gazety, tworzących wyłącznie dział marketingu!), opowiadał mi, jak rynek prasy w Indiach rozwija się i rośnie. Ciekawa równoległość zdarzeń w kraju zafascynowanym technologiami informatycznymi, a przecież wciąż trudzącym się o to, by zmniejszyć odsetek analfabetów. Wiadomości wciąż docierają do wielu miejsc w Indiach poprzez papierowe płachty, wciąż są traktowane jako ważne, wartościowe. Nadal gazety są tam wyznaczone do roli poszerzania horyzontów, interesowania się światem, przybliżania go.

U nas tej światowości i otwartości umysłowej jakby mniej. Dziennikarze kręcą się w kółko, jakby tematy wciągali z ograniczonej puli. Ja się to tych ograniczonych dziennikarzy także zaliczam. Od jakiegoś czasu ne zaliczam się natomiast do czytelników, bo polskie gazety nie są już codziennym źródłem treści, powodem fascynacji i zadziwienia, ale przyczyną rozczarowania. Zazdroszczę Hindusom. Nie tylko wspaniałego, staromodnego "The Hindu", ale też tworzenia pism będących absolutnie sexy, dynamicznych, oryginalnych, odważnych i sensownych - jak magazyn "Open".
Uwielbiam oba tytuły, jak dotąd niezawodne w edukowaniu, sprawianiu niespodzianek i przyjemności.
A tu mała perełka: artykuł o warszawskiej szkole, której patronem jest maharadża.
http://www.thehindu.com/todays-paper/tp-features/tp-sundaymagazine/article3365868.ece

[pw]

1 komentarz:

  1. Ja kupowałem przeważnie The Times of India, chociaż jeśli akurat trafiłem na anglojęzyczną gazetę to brałem od razu kilka różnych tytułów. Dwie rupie kosztowały, czasem 2,5. Zabawna cena. Chociaż żebym czytał The Hindu papierową wersję to sobie nie przypominam. A w Polsce? Ja też nie widzę najmniejszego powodu żeby kupować nasze dzienniki. Nie, że Nasz Dziennik tylko całościowo;)

    OdpowiedzUsuń