czwartek, 14 lipca 2011

Indie: trzy wybuchy w Bombaju

Trzy ładunki wybuchowe w trzech różnych miejscach, zabiły na miejscu 17 osób, ponad sto jest w szpitalach. Wybuchły chwilę po zmroku, czyli wtedy, gdy ulice są najbardziej zatłoczone. Hindusi się spieszą, załatwiają sprawy, ścisk w autobusach i pociągach jest niewyobrażalny, korki znacznie gorsze niż rano. Tuż po osiemnastej życie nabiera tempa, kolory są mocniejsze, interesy robi się szybciej. Idealny moment na zamach.

Bombaj jest miastem doświadczonym w takich tragediach. Od zamachów w 1993 r. ładunku wybuchają co kilka, kilkanaście miesięcy. Mniejsze lub większe. W pociągach podmiejskich, na bazarach, przed świątyniami. Świat zainteresował się tym jednym, z 2008 roku. Było spektakularnie i wyjątkowo tragicznie - zachodni reporterzy nie przyjechaliby, gdyby wśród zakładników nie było białych rezydentow najbardziej snobistycznego hotelu Taj. Ale ofiarami byli przede wszystkim Hindusi koczujący na dworcu kolejowym.

Indie jako społeczeństwo są największą - jak podkreślał niejeden minister spraw zagranicznych - ofiarą terroryzmu na świecie. Ten status dał im legitymację do sojuszu ze Stanami Zjednoczonymi, ustawił - w oczach świata - po właściwej stronie.

Tuż po zamachach w 2008 r. minister spraw wewnętrznych wskazywał na Pakistan i to się podobało nie tylko indyjskiemu rządowi, ale i całemu światu. Role zostały wyraźnie rozpisane: Indie są sojusznikiem, Pakistan - piekłem na ziemi. Ale nawet sami Hindusi nie byli tacy pewni, w Internecie zawrzało - internauci podkreślali, że tak skomplikowane zamachy nie mogły mieć miejsca bez przyzwolenia, a prawdopodobnie i wsparcia indyjskich służb. Zaniedbania i brak procedur zapewniających bezpieczeństwo, to jedno. Ale powszechne było przekonanie, że ktoś po indyjskiej stronie aktywnie wspierał zamachowców. Jedyny ujęty i osądzony zamachowiec został skazany na karę śmierci, wina Pakistanu została przypieczętowana.

Po wczorajszych zamachach reakcje polityków były stonowane: minister spraw wewnętrznych
(uznawany za osobę numer jeden w państwie) powiedział, że trzeba czekać na wyniki śledztwa. Nie wskazał palcem na Pakistan ani żadną działającą w Indiach grupę terrorystyczną. Odkąd Manmohan Singh przyjaźni się z Barackiem Obamą, wszyscy uważają na słowa. Nietypowa wstrzemięźliwość wygląda tak, jakby indyjscy chłopcy czekali na gwizdek amerykańskiego sędziego. Czekają z kopnięciem piłki.

O rzetelnym śledztwie raczej nie ma mowy. Pierwsi policjanci dotarli na miejsce wybuchu po 20 minutach, większość śladów została już zniszczona przez tłum ratujący rannych.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz