środa, 27 lipca 2011

Indie: O ludziach i lwach

W Gudźaracie, w zachodnich Indiach, żyje pięćdziesięciu ludzi z plemienia Madhari, którzy porozumiewają się z lwami. Nie, żeby od razu z nimi rozmawiali, po prostu mieszkają u nich w gościnie, więc się nie obrażają, gdy im lew zeżre krowę.
Jak Staś i Nel, zasłaniają się tylko kolczastymi gałęziami. Lwy co roku zabijają im jedną czwartą bydła, a Madhari uważają, że to uczciwa cena za wydzierżawienie kawałka lasu. Żyją w gromadzie i mają wspólny dziedziniec, na którym zbierają się codziennie po zmroku, na kolację.
Są ścisłymi wegetarianami, a jeśli się zdarzy, że lew wejdzie do ich obozowiska, odstraszają go, hałasując. Ponoć żadnego nie zabili.

Więcej o nich w „Open". (http://www.openthemagazine.com/article/living/living-with-lions)

Takie porozumienie jest w Indiach rzeczą niezwykłą, bo większość plemion żyjących w odległych rewirach kraju - górach, lasach i dżunglach, reaguje na dzikie zwierzęta fatalnie. Najczęstszym scenariuszem jest zbiorowe zabójstwo - tak giną tygrysy, leopardy, nawet słonie. Zatłuczone pałkami, kamieniami, zapędzane do wielkich dołów i pułapek, w których zdychają z głodu.

To bolesny paradoks: rzadkie gatunki zwierząt są bezcennym bogactwem Indii, więc poważne środki są angażowane, żeby utrzymać je przy życiu, chronić przed kłusownikami, rozmnażać. Ochrona tygrysa bengalskiego, to punkt honoru każdego rządu, ale nikt nawet nie wie, ile tych zwierząt można jeszcze w Indiach spotkać. Pracownicy rezerwatów liczą nie zwierzęta, ale odciski ich łap... Możliwość zobaczenia, nawet z daleka, rzadkiego tygrysa, jest turystycznym magnesem. Ludzie wydają masę pieniędzy i godzinami siedzą na wieżach obserwacyjnych, byle raz niego spojrzeć.

Mimo to mnóstwo zwierząt ginie z powodu strachu i nerwowej reakcji ludzi. Poznałam kiedyś na Sundarbanach (w delcie Gangi) dziewczynkę, której ojca - bartnika zabił tygrys, a matkę - pracującą przy połowie krewetek - pożarł krokodyl. I nie była to wcale oryginalna w tamtych okolicach historia. Sąsiadki opowiadały, jak ludzie ze wsi zatłukli tygrysa. Nie wezwali policji ani strażników rezerwatu, bo czekaliby na nich kilka godzin. Nie wiedzą też, że tygrysa łatwiej przegonić, niż zabić.

Eksperci mówią, że tygrysy zaglądają do wiosek tylko, gdy zabłądzą albo są bardzo głodne. Te bengalskie nauczyły się pływać, bo żyją na małych wyspach i często chodzą z pustymi brzuchami.
Najpiękniej i najmądrzej ujął to wszystko Amitabh Ghosh w „Żarłocznym przypływie” - historii badaczki delfinów, która zjawia się ze swoimi elektronicznymi gadżetami w świecie rządzonym przez przypływy, odpływy, huragany i bezgraniczny lęk przed dzikim kotem.

Moją bohaterką jest słonica, która wiosną 2011 roku przez kilka tygodni wychodziła na tory kolejowe, wymuszając zatrzymanie pociągów ekspresowych. Wreszcie jeden z nich wykoleiła. Pomściła w ten sposób śmierć swojego dziecka, które zginęło potrącone przez pociąg.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz