niedziela, 4 grudnia 2011

Hipermarkety zamiast targów

Przez Indie przetacza się fala protestów - miliony handlarzy wściekają się na rząd, który zamierza otworzyć rynek sprzedazy detalicznej dla wielkich międzynarodowych sieci. 90 procent handlu odbywa się na co dzień w sklepach "na rogu" - rodzinnych biznesach, których właściciele znają klientów od lat, budują swoją ofertę na zaufaniu, sprzedają lokalne wyroby, dbają o jakość i starają się nie podnosić cen. Narożny sklep, z grubym właścicielem, spędzającym całe dnie na krześle, i jego pomocnikami, podającymi towary z półek, pawlaczy, piwnic, to coś więcej niż miejsce wymiany pieniędzy na towar.
To centrum lokalnego życia, tętniący klub dyskusyjny, lokalna agencja prasowa, wypuszczająca z siebie najważniejsze informacje. Ważny społeczny tygiel, miejsce spotkań, w którym uprawia się sztukę niespiesznej rozmowy, gdzie popija się herbatę ze straganu obok, gdzie jedną gazetę czyta kilku mężczyzn, przesiadują dzieci, dzieląc między sobą paczkę herbatników. Dla wielu kobiet, spędzających życie na pracach domowych, wyprawa do sklepu i na targ, jest najważniejszym i bezcennym kanałem kontaktu ze światem.

Tesco, Carrefour i Wal-Mart mogą tę niezwykłą społeczną sieć znacznie osłabić, jeśli nie zniszczyć. Choć te sieci są obecne w Indiach od kilku lat, dotąd miały pozwolenie tylko na sprzedaż hurtową w systemie cash & carry. Teraz indyjski rząd umożliwi im sprzedaż detaliczną. Zwolennicy otwarcia Indii na wielki handel mówią o korzyściach: rozbudowie infrastruktury na koszt (właściciele sieci zbudują przeciez drogi dojazdowe, parkingi, podciągną prąd, oświetlenie), miejscach zatrudnienia, wreszcie - niższe ceny towarów, dość ważne w związku z wysoką od dwóch lat inflacją.
Ale te konsumpcyjne zaklęcia nie uwzględniają ważniejszej, kulturowej zmiany, jaka Hindusów czeka.

Hindusi są narodem handlarzy. W mistrzostwie sprzedawania towarów nie mają sobie równych i wszędzie, gdzie tworzą diaspory - od Londynu po Nairobi - potrafią tę sztukę odtworzyć. Wielkie sieci handlowe, zważywszy na wielki apetyt indyjskiej klasy średniej, mogą ten świat bezpowrotnie zmienić, a przede wszystkim zagrozić istnieniu miejskich i wiejskich targów. Wyssają handlowe życie z centrów miast i zamkną je w galeriach i supermarketach przy ruchliwych arteriach. To wspaniałe dla liczącej ponad 300 mln osób klasy średniej z grubymi portfelami, fatalne - dla większości indyjskich handlarzy i mniej zamożnych klientów, których naturalne środowisko będzie zagrożone.

Wielkie sieci handlowe, to także unifikacja produktów, miażdżenie drobnych różnić, likwidowanie mozaikowości indyjskiego życia. W Polsce duże sieci handlowe weszły na "ziemię niczyją", dlatego poszło im tak gładko. Krucha sieć butików, tworzonych przez polskich przedsiębiorców po 1990 r., nie mogła się oprzeć takim gigantom.
Szczęśliwie tradycyjne ciagi handlowe w Indiach są silniej zakorzeniowe i bardziej skomplikowane, a indyjski rząd zamierza nałożyć na komercyjne sieci pewne ograniczenia. Ale jedno jest pewne: nadchodzi korporacyjna era. Jest ona szansą nie dla indyjskiego handlu - bo lepiej i piękniej uprawiać go nie można - ale dla słabnących zachodnich korporacji, które muszą się rozwijać lub ginąć.

[pw]

4 komentarze:

  1. Co do jakości systemu sprzedaży detalicznej w Indiach, to bym nie była taka pewna. Spleśniałe jogurty ( bo się je zapomniało do lodówki wstawić) nie należą do rzadkości. Przerwy w dostawie określonych towarów (woda!!) też, więc może nie demonizujmy :) Według mnie obecny system nie jest antymonoplowy, po prostu chroni monopole indyjskie i nie sprzyja konkurencji.

    OdpowiedzUsuń
  2. Spleśniałe jogurty nieraz zwracałam w Tesco. To fakt, że mali sklepikarze nie są w stanie utrzymać standardów higienicznych, jakie dla nas są, choć od niedawna, normą. Rozumiem argumenty o zwiększeniu konkurencji, większym wyborze dla klientów itd. Podchodzę do nich sceptycznie, ponieważ już teraz indyjscy klienci mają realny dostęp do wszelkiego rodzaju produktów. Nie cieszą się nim ci, których na to nie stać.
    Są w indiach grupy interesu, jak zamożni handlarze bramini, którzy bronią własnego interesu. Swoją drogą, myślę, że słusznie.
    Ale mnie interesuje co innego - wpływ modelu ekonomicznego na zmianę relacji społecznych. On już następuje, wygoda konsumpcyjna redukuje relacje.

    OdpowiedzUsuń
  3. Myślę - wierzę i mam nadzieję - że jednak duża część małych sklepików wytrzyma tę inwazję kapitalistów. Tradycja w Indiach jest silna i opiera się ciągle nowym regulacjom prawnym, weźmy choćby zakaz domagania się posagów od rodziny nowej żony. to przykład, gdzie lepiej oczywiście byłoby, by tradycja przegrała. ale z drugiej strony - miejsca pracy w nowych sieciach handlowych i zaplecze socjalne być może można uznać za plus. tylko pewnie sieci otworzą się w miastach, gdzie i tak łatwiej przeżyć, niż np. na wioskach.
    rozmawiałam właśnie z właścicielką butiku na warszawskiej pradze. artystka, na oko lat 60.: 'nie zauważyła pani, że po ulicach chodzi ostatnio mniej ludzi? nie dlatego, że zimno. dlatego, że chodzą do galerii handlowych'. jej biznes idzie bardzo słabo.

    OdpowiedzUsuń
  4. Napisze tak be z związku z hipermarketami, ale w związku z pożarem szpitala w Kalkucie. Wszystkie portale zamieszczające depesze za PAP, w tym również Rzeczpospolita, piszą o Mamacie w formie męskiej jako o przedstawicielu władz stanowych. Tak jakby w PAP nie mogli chociaż sprawdzić jakiej płci jest osoba, o której wypowiedzi informują.

    OdpowiedzUsuń