sobota, 18 lutego 2012

Indie: słoń w dyplomatycznym salonie

Ciekawy i bardzo krytyczny tekst w nowym "The Economist" o negatywnej roli, jaką Indie odgrywają w regionie. Brak pozytywnych działań dyplomatycznych, czy wręcz szkodliwych i wrogich ruchów wobec sąsiadów sprawia, że wymiana handlowa między Indiami, Pakistanem, Bangladeszem, Birmą, Nepalem jest na dramatycznie niskim poziomie. Autor porównuje Indie do niezbyt dynamicznego słonia, który - jeśli już się ruszy - powoduje szkody.

Niewątpliwie jest sporo racji w argumentacji, mówiącej, że Indie nigdy nie były zainteresowane budowaniem dobrej wymiany handlowej z sąsiadami. Po pierwsze Indie są zbyt zapatrzone we własne sprawy, pokutuje tu nie tylko myślenie mocarstwowe, ale też marzenie o samowystarczalności, kompleks wyższości - skądinąd zrozumiały jako efekt kolonizacji - i echa socjalistycznych haseł o tym, że Indie wykarmią i odzieją swoich obywateli bez niczyjej pomocy. W latach 60., gdy głód zaglądał w oczy setkom milionów ludzi, Indira Gandhi nie była skora przyjmować zagranicznej pomocy. Z perspektywy lat można powiedzieć - i słusznie, wybrała trudniejsze wyjście - reformy, zieloną rewolucję, która przyniosła długoterminowe rozwiązania. Ale tamta odmowa była także przejawem indyjskiej dumy, przejawem postawy wielkościowej.

Hindusi i Pakistańczycy stanowią potęgę pod wzgledem ludności, ale właściwie ze sobą nie handlują. Na Nepadlczyków i Bangladeszczyków Hindusi patrzą z pozycji siły, mali sąsiedzi narzekają na nieproszone ingerencje w swe sprawy wewnątrzne. W sprawie Birmy i możliwości biznesowej wymiany Hindusi, także przez arogancję, zaspali - teraz z trudem nadganiają czas i starają się zaklepać rewiry nie zajęte jeszcze przez Chińczyków. Z Chińczykami wymiana także jest - z powodów politycznych - mniejsza, niż by mogła.

Wszystko to składa się na obraz regionu hamowanego przez stary sposób myślenia, ślady podziałów z minionego czasu i definicje ze słownika, który powinien odejść do lamusa. Dziś kontakty polityczne odmienia się niemal wyłącznie przez ekonomiczne przypadki i jeśli ta zmiana wokół Indii nie nastąpi, będzie nie tylko zaniechaniem, ale aktywnym utrzymywaniem regionu w ekonomicznym niedorozwoju, a wielu ludzi - w biedzie, którą można pokonać. Zracji potencjału, siły dyplomatycznej i militarnej ruch jest po stronie Hindusów. Ale słoń, jak więlki okręt, niełatwo zmienia kurs. Siwi urzędnicy ministerialni powoli przestawiają wajchy, ignorując pęd, z jakim porusza się świat. Ale w tym zadaniu nie może ich wyręczyć rozbity i fatalnie zarządzany Pakistan ani żaden z pomniejszych graczy. Zadzwiające, z jakim spokojem Hindusi ignorują własne szanse na wzmacnianie międzynarodowej i ekonomicznej pozycji.

Marnotrawienie możliwości i czasu, to domena indyjskich elit. Ubogie masy - przeciwnie, nie marnują ani kawałka tektury, ani wąskiej szczeliny, ani cienia szansy na osiągnięcie celu.

3 komentarze:

  1. Z niejakim zaskoczeniem przeczytałam ten wpis, trudno mi odsiać Pani refleksje od refleksji dziennikarza The Economist, bo wspomnianego artykułu jeszcze nie czytałam i nasuwają mi się pewne wątpliwości.
    Z pewnością stosunki między Indiami a Pakistanem cechuje nieustanne napięcie, bez wątpienia państwa te od 1947, czyli od narodzin tego drugiego uważają się za naturalnych wrogów, więc o normalnej współpracy gospodarczej trudno mówić, nawet marzyć, nie oceniałabym jednak tego pochopnie, zwłaszcza z dystansu kanapy w Londynie, czy Warszawie - za dużo dawnych krzywd, za dużo krwi, zbyt dobra pamięć nie stanowią płaszczyzny porozumienia ani fundamentów, na których można budować cokolwiek i wydaje mi się, że należałoby to uszanować, jeśli nie chce się narazić na posądzenie o arogancję, o absurdalne przykładanie naszej, zachodniej miary do regionu, który z oczywistych przyczyn rządzi odmiennymi od naszych prawami.
    Inną rzeczą, jak się wydaje są stosunki zarówno gospodarcze, jak polityczne Indii z Bangladeszem, Nepalem, Sri Lanką, które rząd w Delhi stara się utrzymać w poprawności i na przyzwoitym poziomie; można mieć oczywiście zastrzeżenia do bardziej czy mniej zawoalowanego poparcia dla lankijskich Tamilów przeciwko rdzennej ludności syngaleskiej, ale nawet to po latach straciło impet i siłę.
    Co zabawne Indie - ten niezdarny słoń, rządzony przez leniwe, aroganckie elity (skąd taki odważny wniosek, skąd uogólnienie na ogromną, jeśli uświadomić sobie proporcje i bardzo prężną część społeczeństwa indyjskiego?)całkiem nieźle radzą sobie na rynkach zachodnich, w tym brytyjskim, wystarczy wspomnieć imponujące zakupy koncernu Tata na Wyspach w ostatnich latach.
    "Wszystko to składa się na obraz regionu hamowanego przez stary sposób myślenia, ślady podziałów z minionego czasu i definicje ze słownika, który powinien odejść do lamusa." - pisze Pani i znów zastanawiam się, skąd na Boga taki wniosek, taka generalizacja? Pomijam, że "wszystko to" może złożyć się najwyżej na jakiś fragment obrazu, że znowu kłania się przykładanie własnej miary do odmiennej cywilizacji, projektowanie swoich wyobrażeń na obcy kraj i naród; mam nadzieję, że zgrzeszył tym brytyjski dziennikarz (co może nawet zrozumiałe), nie Pani. "Zadziwiające z jakim spokojem Hindusi ignorują własne szanse na wzmacnianie międzynarodowej i ekonomicznej pozycji." Patrz wyżej - tego rodzaju generalizacja jest dziwaczna i trudna do pojęcia, rzeczywiście zadziwiająca.

    I z okazji Dnia Ochrony Języka (tak to się chyba nazywa) co to są Bangladeszczycy? Z jaką dziedziną sugerowałaby Pani skojarzenie tego słowa: z meteorologią, czy może raczej stolarką? A może z czymś jeszcze innym, ale to raczej nielegalne...

    OdpowiedzUsuń
  2. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  3. Dziekuję za uwagę językową, nastąpi poprawa!

    Prawo do oceny ma każdy, tak samo, jak prawo do patrzenia na świat poprzez własny filtr, czy - jak Pani to ujęła - z perspektywy kanapy. Ja się właśnie na tej kanapie znajduję i pozwalam sobie na rozmyślania.

    W mojej ocenie dobrą wolę i starania wielu Hindusów i Pakistańczyków w sprawie rozbudowy wymiany handlowej i w ogóle poprawy, ożywienia wzajemnych stosunków, blokuje brak woli politycznej, przywiązanie do starych pozycji, wzajemne urazy i uprzedzenia. Wydają mi się one oczywiste - właśnie ze względu na bardzo trudną i bolesną dla obu stron przeszłość. Moje uwagi są raczej wyrażeniem żalu, że we wzajemnych stosunkach nie dość jest myślenia o przyszłości i tego, ile obie strony mogłyby zrobić razem. I naprawdę zadziwia mnie brak większych wysiłków na rzecz zintensywfikowania tej wymiany.

    Proszę nie interpretować zadziwienia jako krytyki - to nie to samo.

    A ten blog nie jest opracowaniem naukowym, tylko miejscem, na którym w skrócie zamieszczam to, co myślę.

    pw

    OdpowiedzUsuń