piątek, 5 sierpnia 2011

Tajlandia: feminizm dziedziczony

28. premierem Tajlandii została dziś kobieta, pierwsza na tym stanowisku. Yingluck Shinawatra otrzymała od parlamentarzystów „miażdżące" poparcie. 3/5 członków parlamentu to jej partyjni koledzy. Teraz już tylko królewski akcept i naprzód. Pani premier będzie sklejać kraj od pięciu lat żyjący bardzo burzliwie (wbrew wrażeniom turystów noszących alibaba trausers). Ekipa wojskowych, z poparciem tajskich elit, obaliła wtedy rząd brata Yingluck Shinawatry. Tajowie usuwają swoich przywódców z taką rutyną, z jaką nowojorczycy oddają się porannemu joggingowi, a więc pani premier zda polityczny test, jeśli tylko zdoła utrzymać się przy władzy.
To sytuacja bardzo podobna, ale i bardzo odmienna od indyjskiej. Tam demokracja dynastyczna objawia się z równą siłą, ale jest też dużo stabilniejsza. Sonia Gandhi (patrz wpis wczorajszy) zajęła newralgiczną pozycję w państwie, mimo egzotycznego pochodzenia i wyznania, ponieważ była jedynym żyjącym dorosłym członkiem politycznego rodu Nehru-Gandhi. Nic, poza wdowieństwem po Rajivie Gandhim nie dawało jej mandatu do rządzenia, a kompletny brak doświadczenia (bo słuchanie rozmów politycznych przy domowym curry trudno uznać za istotny trening) nie stanowi problemu. Marka Nehru-Gandhi jest fenomenem, którego trudno dopatrzeć się nawet w sąsiednim Pakistanie i Bangladeszu, gdzie rządy są znacznie mniej stabine - śmierć Indiry i Rajiva tylko tę pozycję wzmocniła. Stosuje się tu pożyczona z popkultury zasada „dobry idol, to martwy idol", tym dosłowniej, że „idol” oznacza w hinduizmie tyle, co wyobrażenie boga. Figurki Indiry stoją w domowych kapliczkach, bywa, że obok Ganesi, Budyy, Jezusa i Shahrukha.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz