poniedziałek, 16 stycznia 2012

Wielkie skanowanie Hindusów

Od 2010 roku w Indiach trwa największa na świecie akcja gromadzenia biometrycznych danych, pozwalających stworzyć nowoczesne dokumenty tożsamości. Jak dotąd udało się przeskanować (dosłownie, bo zbiera się m.in. obraz siatkówki oka) 200 milionów ludzi. Do końca 2012 r. indyjski rząd, wspierany przez koncern Wipro, zamierza zebrać informacje o 400 milionach osób, czyli jednej trzeciej mieszkańców kraju.

Jeśli projekt się powiedzie, może mieć przełomowe znaczenie. Po pierwsze Hindusi wreszcie dokładnie się policzą, poznaja faktyczne rozmiary populacji. Po drugie setki milionów ludzi, nie posiadających żadnych dokumentów tożsamości (w Indiach nie ma dowodów osobistych, korzysta się glównie z prawa jazdy, które można zresztą kupić w pół godziny, jak dowiedli dziennikarze BBC), nie mogących w żaden sposób potwierdzić, kim są, zostałaby włączona do systemu gospodarczego, społecznego i politycznego.

Najważniejszym argumentem w promowaniu akcji biometrycznej stało się hasło o tym, że dzięki precyzyjnym danym pomoc społeczna skuteczniej docierałaby do potrzebujących. W Indiach rośnie liczba osób niedożywionych, w tym - dzieci. Biedne rodziny uprawnione do zapomogi, najczęściej w postaci racji żywieniowych, są okradane przez pośredników. Szacuje się, że dwie trzecie pomocy zywnościowej nie dociera do adresatów. Gdyby odebranie swojej porcji mozna było potwierdzić odciskiem palca czy weryfikacją siatkówki, trudniej byłoby o kradzież.
Posiadanie dokumentów umożliwiłoby też uzyskiwanie pożyczek i zakładanie kont bankowych, na które rząd mógłby bezpośrednio przesyłać finansowe zapomogi. To rozwiązanie budzi jednak opór samych Hindusów, szczególnie kobiet, które boją się, że mężowie - to oni będą w praktyce mieć dostęp do kont - roztrwonią pieniądze. Dlatego wolą worek ryżu i mąkę.

Wiara, że technologia utrudni machlojki i wyeliminuje nieuczciwych, wydaje mi się na wyrost. W indysjkim społeczeństwie głęboko zakorzeniona jest nierówna dystrybucja dóbr, bezlitosne przekonannie, że różnice pochodzenia objawiają się różnicem statusu i że tak jest w porządku. Ci, którzy zyskują dostęp do władzy, często wykorzystują ja, by demonstrować wyższość. Biorą w ten sposób odwet na tych, którzy mają prawo nimi pogardzać. Lawina niesprawiedliwości toczy się w dół.

Niewątpliwie beznamiętny technologiczny mechanizm, nieczuły na tradycje, może coś ulepszyć. Ale nim także zawiadują ludzie. Nad środkami, bez względu na sposób ich dystrybucji, czuwają ci, którzy mają do tego mandat. Bez głębokich zmian mentalności poprawa pozostanie fasadowa.

Jest i niebezpieczeństwo - ochrona danych osobowych w Indiach de facto nie istnieje. Ta ogromna baza danych, która właśnie powstaje, jest nieocenionym kapitałem. Wątpię, by indyjski rząd potrafił zagwarantować prodedury i techniczne rozwiązania skutecznie chroniące informacje o obywatelach.

W kolejce do punktów rejestracji danych najchętniej, z największą nadzieją stają najbiedniejsi. Mający wiarę w to, że wirualne rozwiązania przyniosą im realny worek ryżu. Tymczasem na górze wojna - premier i minister spraw wewnętrznych nie mogą się porozumieć, co do tworzenia systemu danych. Bogowie się pojedynkują, a ludzie chodzą głodni.

[pw]
http://www.paulinawilk.pl/

1 komentarz:

  1. No tak kłócą się bo Palaniappan Chidambaram też wprowadzał swój system, tylko że jak na razie osiągnął namiastkę tego co Wipro. I pewnie dalej wprowadzał nie będzie. Ta akcja zresztą jest chyba jedynym sukcesem rządów Manmohana Singha.

    OdpowiedzUsuń